|
Socjolog.pl psychologia,socjologia,psychologia społeczna,antropologia,politologia,zachowania w organizacji
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
modelka
Dołączył: 03 Sty 2006 Posty: 1
|
Wysłany: Wto Lut 28, 2006 10:35 pm Temat postu: Poradzić sobie ze śmiercią bliskiej osoby. |
|
|
Jak?
Moje doświadczenie:
[size=18][b][color=green]Piekło na ziemi.[/color][/b][/size]
[color=red][size=12][b] A żyć trzeba dalej.[/b][/size][/color]
Jest 23 marca 1988 roku, środa wieczór.
Nigdy nie przypuszczałam, że ten dzień zapisze się w mej pamięci jako początek najtragiczniejszego okresu w moim życiu.
Kiedy umiera człowiek, idziemy na pogrzeb, składamy kondolencje, uczestniczymy w pożegnalnej uroczystości. Ale tak naprawdę nie jesteśmy w stanie zrozumieć osoby pogrążonej w żałobie, dopóki nie spotka nas podobny los, dopóki nie umrze osoba nam bliska.
Przez wcześniejsze dwa lata uczestniczyłam w wielu pogrzebach jakie miały miejsce u mnie w rodzinie. Odczuwałam smutek po stracie dziadka, babci, kuzyna. Nie byłam jednak w pełni świadoma, co przeżywa najbliższa zmarłej osobie rodzina ( tzn. żona, dzieci, bracia). Poznałam smak cierpienia dopiero w dniu, gdy zmarł mój ojciec i w dniu jego pogrzebu.
Kończyłam właśnie ósmą klasę. Za trzy miesiące miałam zdawać do liceum. Dobra uczennica, która zawsze kończyła klasę ze świadectwem z czerwonym paskiem, oczko w głowie Tatusia. Świat mienił się kolorowymi barwami. Nic nie zapowiadało tragedii, przynajmniej tak się wydawało.
Wieczorem w środę 23 marca 1988 roku lekcje miałam już zrobione. Siedziałam w swoim pokoju z siostrą i robiłyśmy jakąś pracę na plastykę, którą miała ona na następny dzień oddać. Bawiłyśmy się przy tym wyśmienicie. Byłyśmy w szampańskich humorach, śmiałyśmy się z byle czego, opowiadałyśmy dowcipy. Nie przypuszczałyśmy, że obok w pokoju rodziców umiera nasz Tata. Mama czuwała przy jego śmierci z babcią, nie zawiadamiając nas o tym. Być może zdawała sobie z tego sprawę, że gdybym wiedziała, że umiera, nie dałabym Mu umrzeć. Być może nie rozważnym krokiem przedłużyłabym mu życie i cierpienie o jakiś tydzień może dwa.
Tak, więc w jednym pokoju umierał mój Tata, a ja z siostrą w drugim, nie zdając sobie spawy z powagi sytuacji, bawiłyśmy się w najlepsze.
Nie byłyśmy przygotowane na wiadomość, którą przekazała nam mama o godzinie 10 wieczorem. Nie wiem nawet czy, ktoś może być przygotowany na cos takiego. Dorosła osoba załamuje się, a cóż dopiero dziecko. Kiedy mama przyszła do nas z wiadomością, że właśnie umarł Tata, doznałam szoku. W jednej chwili chciałam zabić ją, za to, że nic nam nie powiedziała wcześniej, w drugiej zaś siebie, za to, że tak się świetnie bawiłam, gdy On tam umierał.
Poleciałyśmy z siostrą do pokoju gdzie leżał, chciałyśmy obie być jak najbliżej Niego.
Obie płakałyśmy. Nie wiem ile czasu upłynęło. Minął pierwszy szok, mama zajęła się wezwaniem karetki, aby lekarz wypisał akt zgonu. Później zaczęliśmy zawiadamiać rodzinę, kto chciał przyjechać zobaczyć Go jeszcze ostatni raz mógł to zrobić właśnie w tej chwili. Od tamtej chwili, aż do pogrzebu nie uroniłam ani jednej łezki. Pamiętam każdą minutę, każdy szczegół.
Wszyscy, którzy przewijali się przez dom radzili mi płakać. Mówili, że to mi pomoże w cierpieniu, to mi ulży. Nie mogłam. Ktoś, postronny obserwator, mógłby powiedzieć, że mam sopel lodu zamiast serca. Jedna tylko mama, wiedziała co naprawdę przeżywa i wiedziała, że wszystko jeszcze przede mną. Co prawda w tamtej chwili byłam spokojna, ale ona dobrze wiedziała, że mogę wybuchnąć w każdej chwili. Byłam chodzącą miną naładowaną negatywnymi emocjami z opóźnionym zapłonem. Nie wiadomo tylko kiedy wybuch nastąpi. Pojono mnie więc środkami uspokajającymi. Działały. Przez długich pięć dni chodziłam jak w transie, wszystkie czynności wykonywałam jak automat.
Pamiętam minę lekarza z pogotowia. Jechał do nas myśląc, że jedzie jeszcze do żywego człowieka. Nigdy nie zapomnę jego twarzy, gdy szedł za mamą do domu. Mama wyszła zadzwonić po pogotowie do budki telefonicznej. Nie mieliśmy jeszcze wtedy telefonu, a budka była dość daleko. Pogotowie przyjechało bardzo szybko, także mama nie zdążyła dość nawet do klatki, Sanitariusze już byli pod nią i widząc, że się jej wcale nie spieszy byli bardzo oburzeni. Później gdy mama wyjaśniła sytuację, przeprosili.
Później zaczęli zjeżdżać wszyscy ci, którzy chcieli pożegnać ojca; rodzina i najbliżsi przyjaciele. Pamiętam ich czuwanie. Wszyscy w ciszy, pogrążeni w modlitwie lub zajęci cichą rozmową o zmarłym, nie zauważali, że każde zdanie, każde wspomnienie pogrąża mnie w cierpieniu, rozrywa mi serce.
W czwartek rano pojechałam; oczywiście nie sama, bo bali się o mnie, że sobie coś zrobię; do szkoły zawiadomić, że przez najbliższe dni nie będzie mnie w szkole. Opowiedziałam wychowawczyni o tragedii jaka spotkała moją rodzinę. Zrozumiała.
Wiem, że w tym czasie, kiedy ja byłam w szkole, najlepsza przyjaciółka mamy i ona sama załatwiały formalności związane z pogrzebem.
Załatwiły również przeniesienie ciała do kostnicy przykościelnej. Pogrzeb miał odbyć się dopiero we wtorek, nie można, więc było zostawić ciała na tak długo w domu.
Zabrano Go w piątek w południe. Wtedy, jeden jedyny raz miałam łzy w oczach. Wiedziałam, że widzę Go po raz ostatni, że już nigdy nie będę Go mogła przytulić.
Kiedy zabrano ciało dom wydał mi się pusty i ciemny. Więcej już nic nie czułam. Wiedziałam, że żyję bo jadłam, spałam, starałam się rozmawiać, ale myślałam wtedy, że gdzieś po drodze zamieniono mi serce i wstawiono pompę, która tłoczyła moją krew i podtrzymywała funkcje życiowe. Tak wtedy czułam.
Popołudniu mama zabrała mnie i siostrę na miasto byśmy mogły sobie coś kupić czarnego. Mama miała czarny strój, gdyż nosiła jeszcze żałobę po swoim ojcu, a moim dziadku.
Nie wiem czy wtedy znienawidziłam, czy właśnie polubiłam czerń w ubraniach. Nosiłam czarne „ciuchy” jeszcze dłużej niż wymaga tego zwyczaj.
Być może był to rodzaj buntu. Odebrano mi przecież człowieka – najlepszego przyjaciela, rodzica; nie byłam wtedy zżyta z matką tak bardzo jak z ojcem. Mój świat zawalił się w jednej minucie. Nie mogłam zrozumieć: dlaczego mnie, dlaczego nie komuś innemu? W mojej głowie rodziły się najczarniejsze myśli. Doszło do tego, że życzyłam matce, aby dołączyła do ojca, gdyż pozwoliła mu umrzeć.
Wydawało mi się, że byłaby to sprawiedliwa kara dla niej.
Teraz, z perspektywy czasu, bardzo żałuję tych myśli, jak również późniejszych słów, które wypowiedziałam w gniewie. Wiem jak musiała się czuć, gdy czuła, że własna córka jej nienawidzi.
Przez następne dni przewinęło się przez nasz dom mnóstwo ludzi: dalsza i bliższa rodzina, przyjaciele i koledzy ojca. Rozmawiali o Nim. Pocieszali nas. Mówili, że rozumieją. Ale nic nie rozumieli. Poza nielicznymi nikt nie rozumiał naszego bólu.
Wszyscy byli mili, uprzejmi, a mnie się chciało wyć. Chciałam ich wyrzucić z domu, chciałam krzyczeć, żeby sobie poszli i zostawili nas w spokoju i nie mogłam.
Tak przetrwałam do pogrzebu.
Nie wiele pamiętam z tego dnia. Pamiętam, ze jeszcze przed mszą żałobną nafaszerowano mnie podwójną dawką środków uspokajających. Msze jakoś przetrwałam. Wiem, że było dużo ludzi. Niektórych nawet nie znałam. Koledzy ojca z dawnych lat. Pamiętam jeszcze marsz do miejsca na cmentarzu gdzie mieliśmy Go pochować. Niestety, zaczęły działać środki uspokajające. Zaczęłam tez odczuwać stres i do głosu doszły wszystkie nagromadzone uczucia i emocje.
Nie pamiętam nic co się dalej wydarzyło. Mogę tylko zdać się na opowieści ludzi, którzy byli na pogrzebie bardziej przytomni niż ja. Opowiadano mi, że chciałam położyć się do grobu razem z ojcem i dwóch silnych mężczyzn musiało powstrzymywać mnie przed rzuceniem się w dół. Ledwo trzymałam się na nogach. Ból przysłonił mi wszystko. Nic nie pamiętam z dnia pogrzebu, nawet uroczystości pożegnalnej w naszym domu.
Pamiętam tylko ciemność i uczucie spadania w przepaść. Świat przewrócił mi się do góry nogami. Załamałam się. Jeszcze długo nie mogłam dojść do siebie. Kiedy miną pierwszy szok i zaczęłam odczuwać, chciałam zasnąć i nigdy się nie obudzić. Pochłaniała mnie przestrzeń nicości. Nie widziałam sensu dalszego życia.
Nie chciałam dalej żyć. Było mi ciężko, na sercu. A jeszcze ciężej dlatego, że kazano mi się szybko pozbierać. Jakby to było takie łatwe. Byłam najstarsza z rodzeństwa, brat miał dopiero trzy latka, więc matka kazała mi świecić przykładem. Mówiła, że teraz ja muszę jej pomóc, bo jestem najstarsza. Jakże ja ją wtedy nienawidziłam.
Jak mogła coś takiego ode mnie wymagać. Nie mogłam liczyć na jej wsparcie. To ona liczyła na mnie, że zajmę się siostrą i bratem. A ja nie mogłam. Wiem teraz jak byłam niesprawiedliwa złorzecząc, ale wtedy przynosiło mi to ulgę.
Pozbierałam się jakoś, zaczęłam żyć jak w transie. Musiałam przecież zaliczyć ósmą klasę, zdać do liceum, a jeszcze wymagano ode mnie, żebym pomagała rodzeństwu. Jedno wyszło, drugie nie. Z pomocą siostrze i bratu było różnie.
Wiem jedno, uprzykrzyłam wtedy życie całej rodzinie. Potrzebowałam terapii u psychologa, aby uporać się z moim bólem.
Nigdy do końca nie pogodziłam się ze śmiercią ojca, chociaż z czasem ból zmalał, a odrętwienie minęło. Moje cierpienie jest w stanie zrozumieć tylko ten kto stracił najbliższą osobę.
Takiego cierpienia nie życzyłabym nawet najgorszemu wrogowi. |
|
Powrót do góry |
|
|
sio
Dołączył: 03 Sty 2006 Posty: 6
|
Wysłany: Pią Mar 31, 2006 9:38 am Temat postu: Dobra decyzja |
|
|
Potrzebowałaś terapii psychologa i to była najlepsza decyzja, że z niej skorzystałaś. Wizyta u psychologa nadal dziś kojarzy się z czymś nagannym, a przecież to też lekarz tylko, że od duszy. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Możesz zmieniać swoje posty Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|